sobota, 18 kwietnia 2009

Zapach ROKOKO part. 4

Lodówka to zresztą oddzielny bohater. Czasem mi się wydaje, że moja babcia myśli lodówką, stapia się z nią w jedno, przyrastając umysłem do jej półek. Babcia myśli okrągły tydzień o jej zawartości. Jak zapełnić jej przepastne przestrzenie czymś dobrym, tanim i dużym.

Bo babcia z wiekiem myśli w kategoriach wyolbrzymionych. Wszystkie te mięsa są więc mięsiwami, sery uśmiechają się półokrągłymi księżycami dziur i wykwintnych plamek, chleb nie jest już podłużnym codziennym chlebem. Z pomocą rąk babci nabiera kształtu okrągłego, staropolskiego chlebiska, które może przyozdobić wyłącznie masło-osełka, robione przez prawdziwe suwalskie gospodynie. Masło musi błyszczeć, zadawać szyku, jak krawat szyi prawdziwego mężczyzny z babci snów i rojeń nocnych. Lodówka idzie też z pomocą babci z duchem czasu i nie może obyć się bez jogurtów, włoszczyzny, cebuli, warzyw do każdego posiłku. Lodówka musi należeć do babci – musi być jej częścią, podkreślającą babciną niezbędność w każdym domu: konfitury, słoje z ogórkami kiszonymi, surówki robione wieczorem lub po odejściu ducha bratowej oraz każdego innego wroga podczas nieodpłatnej house-hold job.

[caption id="attachment_94" align="aligncenter" width="200"]Dom staruszek Dom staruszek[/caption]

House-hold. Samo to słowo nadaje się bardziej dla staruszek-babć niż dla matek. Podtrzymywanie domu – kto inny może do tej roli pasować? Tylko staruszka, której atutem jest właśnie wiek, doświadczenie i obiektywny stosunek do rodzinnych sporów, dystans do konfliktu pokoleń. W słowniku staruszki nie ma zresztą czegoś takiego, jak różnica pokoleniowa. Staruszka lepiej zrozumie wnuka niż własną córkę, ma już bardziej liberalny, bardziej wyrozumiały stosunek do „tych” i innych spraw. Widzi coś, czego matka nie dostrzega, zaślepiona własnym instynktem macierzyńskim. Matka to jeszcze maciora ograniczona do swoich własnych dzieci, a staruszka-babcia jest matką uniwersalną, słuchającą każdego, stającą po stronie tego, kto ma rację obiektywną. Wiek staruszek to wiek filozofek, poszukiwaczek poznania czystego, nieograniczonego rolami i maskami, jakie na co dzień przywdziewają matki i córki, wiek analizatorek i orędowniczek. Wiek emocji i wiek potrzeby kontaktu z nieskończonym, najczęściej w formie Boga. Wiek więzi z czymś, co wykracza poza człowieczeństwo.

Kiedy babcia cichnie, lubi poskamleć sobie przy robieniu, aromatycznej, sypanej kawy, obowiązkowo w przezroczystej szklance. Obficie okrasza szklaną materię brunatnym proszkiem. I z każdym jego niuchem jej mina tężeje, a potem, najwyraźniej nasycona wrażeniem, jakie wywarła na wszystkich obecnych i nieobecnych, a nawet na spikerze radiowym, babcia znajduje ukojenie. Lubię patrzeć, jak napełnia uroczyście swoją archaiczną szklankę gorącą wodą i jak z lubością nakłada nań denko od spodeczka. Tymczasowo kuchnię wypełnia mocny, kwaśnawy aromat jej stymulatora i wiem, że wtedy babci także nie wolno przeszkodzić. To wstęp do rytuału oprawiania mięsa, które zerka niecierpliwe z folii sklepowej, gotowe zrzucić niewygodną metkę z ceną i swoją wagę, byle tylko dotknęły je wieszcze ręce.

Łyk kawy zwiastuje dobrą nowinę, babcia, uspokojona, zaczyna nucić swoją ulubioną piosenkę, zasłyszaną podczas jednej z sesji tanecznych w domu kultury. Poprawia swoją misternie układaną rano fryzurę i nieznacznie pląsa po parkiecie kuchennym. Ale jak pląsa – sunie majestatycznie, przekładając ulubioną, mocną jak diabli kawę na stolik. To już nie westalka, to gracja, kusząca Pana do zalotów. Och, gdyby on mógł być realny, gdyby zszedł ze swojego niebiańskiego piedestału. Od razu przypomniałby jej te tanga, te twisty i wariacje towarzyskie, jakim się poddawali za młodu, kiedy córka była mała. Złote czasy! Czasy w kolorze najmodniejszych lakierków i szpilek, wsuwek do włosów, sztucznych rzęs i futer! Lata Mieczysława Fogga, Ireny Santor, Jerzego Połomskiego, Urszuli Sipińskiej. Lalilalala lalilala, ach gdzież ten walc, ach gdzież ten walc, ach gdzież ten walc! Kapcie babci udają czółenka, w jakich występowała na balach pracowniczych. Znów jest smukłą damą, ściśniętą w pasie szeroką wstęgą koloru butów, a więc złotą, bo babcia lubiła zadawać szyku. Znów ma na sobie tunikę w szerokokielichowe kwiaty, tak ogromne, że aż się chce je zerwać jak z wielkiej łąki, znów ma na palcu swój ogromny pierścień z herbacianym okiem, znów szuka ręki swojego partnera, a mojego nigdy niepoznanego dziadka. Mogę go sobie tylko wyobrażać, bo ani o nim dużo nie mówi, ani nie mam jego zdjęć.