piątek, 22 października 2010

Łazja part II

-Z pustego obszaru – powtarza jak pozytywka chuda dziewczyna i zamyka pamiętnik. Rozgląda się po pokoju i przemyka do kuchni, żeby tylko nie zatrzymać się w płonącej łazience. Tam, na dużym drewnianym stole, wśród okruchów i starego chleba, stoi ekran komputera. Pod stołem kurzy się reszta. Grat pamiętający czasy pierwszych Pecetów. Dziewczyna zaczyna pisać. Klawiatura trzęsie się pod jej placami.

Sent: April, 12, 14:08
Miałam w ręku pamiętnik i twoje myśli, które zapisałam o pustym obszarze. Czy w nim w ogóle istnieje przyjaźń? Przychodzą mi do głowy twoje inne słowa. Pamiętasz, jak nazwałaś przyjaźń? Dla ciebie to tylko gra społeczna, gwarantująca pomnażanie dobra intelektualnego. Ceniłaś ją, jak się ceni dzieło sztuki, nim nie pozbawi się jego uroku na aukcji.
Na ile więc wyceniłaś przyjaźń? Kalkulowałaś w głowie, czy znajomość warta jest inwestycji energetycznych?!

Potrafiłaś w mig powiedzieć, kto jest „materiałem na przyjaciela”, a kto tylko na piwo. Po kim zostanie smużka jointa, a kto zostawi ci prezent w pamięci. Musi mnie zaintrygować – szeptałaś w ucho. Patrzyłam przed paroma chwilami na ciebie utrwaloną na zdjęciu z jakiejś imprezy. Na roześmiane oczy, na figlarne spojrzenie, na rozwiane, brązowe krótkie włosy i kolorowe paznokcie, wirujące jak światełka kontrolne na dworcu. A raczej – spoglądał na Ciebie z miłością twój Sobo-twór.
Bo dla mnie przyjaźń oznacza posiadanie. Stopienie dwóch istot w jedno. Nawet, jeśli odbywa się wbrew woli jednej ze stron. Przyjaźń rani. Wysysa soki jak pasożyt. Jesteś wysuszonym strzępkiem uczuć, wypalonym w starciu wiórem. Składasz się w ofierze, bo sama już nie wiesz, kto zadaje Ci ból. Czy ty, czy ja?
Sobo-twór mówi: nie dopełniłaś mnie. Ale ja dopełniam Ciebie. Jeśli masz odwagę zadzwonić, czekam..
T.

Chuda staje w oknie i ogląda podwórko. Nic nowego. Stare kamienice ze szczerzącymi się cegłami zamiast szarego tynku. W rogu bramy grupka ludzi krzepiąca się wódką. Słychać gwizdanie. Potem któryś z chłoptasi w bejsbolówce woła tak, że nawet mimo zamkniętych okiennic chuda słyszy nawoływanie: pijem?

Dziewczyna przez chwilę wodzi wzrokiem za głosem z bramy. Otwiera się okno na ostatnim piętrze, po przeciwległej stronie dziedzińca. Widać jakąś bladą pięść, wygraża, że to chyba niewłaściwy adresat zaproszenia. Chuda uśmiecha się lekko do chłopaka w czapce. Chętnie by się z nimi napiła. Zwykle zaczepiali ją po przyjściu z klubu, nad ranem. Miała drink złożony z „Balsamu” w akompaniamencie soku wiśniowego. Ohyda. Przy pierwszym razie mało co nie wypluła zawartości. Gęby chłopców szczerzyły się uciesznie, że taka miastówa, a na hardkor nie pójdzie. Ale potem piła z nimi na wyścigi i raz po razie wracała pijana. Mogła za to szczycić się przyjaźnią największych zabijaków dzielnicy, notorycznie notowanych przez policję. Postrach ulicy kłaniał jej się przy każdym spotkaniu, robiąc słodkie oczy i po wymianie zdań, jaki towar ma i kto teraz siedzi, częstował swoim zabójczym balsamem. I śmiał się, patrząc, ile popija, że wymyślił dla niej nowego drinka. Zawsze, kiedy ze skwaśniałą miną odstawiała butelkę, wykrzykiwał razem z kolegami: dzień dobry! I nazwa się przyjęła.

Patrząc więc z rozmarzeniem w bramę, chuda zapala papierosa. Czuje zapach dymu bijącego z łazienki, ale nadal nie otwiera okiennic. Stoi, jak stała przed chwilą, sondując jeszcze, czy grono balsamicznych kolegów się powiększyło.

W końcu siada do komputera, powoli, metodycznie układając wirtualnego pasjansa. Jedno rozdanie, potem drugie. Karty wirują, układając most. Po chwili na ekranie pojawia się komunikat: Masz nową wiadomość. Na to czekała, bo jej ręce trzęsą się, jakby miała atak paniki. Klika w wiadomość. Do kuchni powoli dostaje się dym.

p.przyjaciolka Sent: April, 12, 14:57

Tu P. Smutne jest to, co zobaczyłam w liście. Zmieniłam się nieco. Nie chcę, by ktoś znikał. Byś ty znikała! Bądź, nawet, jeśli to będzie pusty obszar!
Tyle chcę ci powiedzieć. Bo wydarzyło się trochę. Straciłam czujność. Pewnego dnia po prostu nie potrafiłam się bawić nimi wszystkimi. Zeszło się towarzystwo. Tak. Ci z klubu. Obstąpili mnie i naparli tak mocno, że straciłam świadomość. Uciekłam w popłochu. A oni rzucali we mnie kamieniami. Jak w ladacznicę. Nie pamiętam, co to było. Stałam pod Twoimi drzwiami. Ale nie miałam odwagi wejść. Łaaa-jjjzaaaa!!! Krzyczeli za mną. Bałam się. Straciłam wtedy całą otoczkę swojej intrygi. Poczułam się mała. I potrzebowałam kilku tygodni na dojście do siebie.
Wtedy poznałam Marka. Jestem inna. Zobaczysz. Przyjdę jutro.
P.


Płomienie zbliżyły się do pokoju. Ale były jakieś wątlejsze, nie miały tej siły spopielania, jaka przypadła kosmetykom. Dziewczyna przebiegła bezgłośnie obok nich, padła na podłogę, okryła się kocem. Skuliła mocno, zamknęła oczy.
Ogień zajął się książkami, zostawiając podłogę suchą i bezpieczną. Te, kiedy się paliły, spadały z hukiem na łóżko, od razu rozprawiając się z materacem. Było jasno, ale dym nie dusił. Po kilku minutach wszystko wygasło, zostawiając czarne smugi na ścianach i resztkach mebli. Dziewczyna odrzuciła koc, zasnęła na dobre, skulona jak skrzywdzone dziecko. Wprost na posadzce.