sobota, 12 stycznia 2013

O Jerzym Andrzejewskim

„Cóż oni wszyscy, ludzie tak różni, chcieliby Ci powiedzieć, Jerzy, w chwili gdy Twoje życie i twórczość są skończone? Może przede wszystkim to, że byłeś pisarzem i człowiekiem wyjątkowo wrażliwym na tę właśnie naszą różność i że dobrze ją rozumiałeś. A działo się tak dlatego, że różność i wielostronność (…), była w samym tobie”


 

Mowa na pogrzebie Andrzejewskiego – Jacek Bocheński[1]


Z Andrzejewskim jest dzisiaj kłopot. Dużo go lubi. Środowiska homoseksualne piszą o nim peany, tytułując „wielkim i niezapomnianym”. Stawiają go jako ikonę ruchu homoseksulanych artystów obok Iwaszkiewicza. Jeden z krytyków pisze nawet, że „Miazga była w latach 90. dla gejów lekturą kultową”. Wywlekają jego zaangażowanie w związki z mężczyznami, przelotne i te trwałe. Piszą, że jako pierwszy, już za Gierka, był prześladowany za homoseksualizm i był antenatem ofiar akcji „Hiacynt”[2]

Piewcy niknącego postmodernizmu wykładają, że „Miazga” jest pod względem formalnym (zwanym przez akademików intratekstualnością) utworem pre-postmodernistycznym. Choć należy przymknąć na to oko (postmodernistą tym razem intertekstualnym nazywają Buczkowskiego), konstrukcja tej powieści-kobyły rzeczywiście wykracza poza formę klasycznego dyskursu. Andrzejewski bawił się formą z czytelnikiem, krytykami, sobą samym[3].

Lubiła go opozycja. Jak trafnie pisze Krzyztof Masłoń na łamach „Rzeczpospolitej”: „Nazwisko Andrzejewskiego stawało się - dla raczkującej w Polsce opozycji - sztandarowym. Pamiętano o aferze z roku 1960, jaka wybuchła po felietonie w "Polityce", gdzie napisał, w kontekście toczącego się procesu prof. Tarwida oskarżonego o otrucie swojej żony:

"Może przejaskrawiam, lecz częstokroć, kiedy słyszę głosy domagające się kary śmierci - słyszę w nich także potrzebę zbrodni".

Andrzejewski otrzymał zakaz pisania do "Polityki", a Mieczysław F. Rakowski, dopiero przymierzający się do wielkiej kariery, o mało nie zleciał z redaktorskiego stołka”. A „Lata 70. to już istny festiwal opozycyjnej działalności Andrzejewskiego. Wygłasza znakomite przemówienie na pogrzebie Pawła Jasienicy, podpisuje kolejne listy protestacyjne, przekazuje marszałkowi Sejmu Memoriał 101, wymierzony przeciwko zamierzonym poprawkom do Konstytucji PRL z 1976 r. Po wydarzeniach Radomia i Ursusa jest jednym z czternastu współzałożycieli Komitetu Obrony Robotników. Patronuje powstaniu "Zapisu", pierwszego pisma literackiego rozpowszechnianego poza legalnym obiegiem”[4].

Ale wielu go nie znosi. Nie lubią go poloniści, bo nienawidzą „Popiołu i diamentu”. Jarosław Klejnocki, jeden z nich, uważa, że Andrzejewski „dał się zwieść historii, bo pragnął ją zwieść”[5]. Krytycy nie zostawiają na nim suchej nitki. Powtarzają jeden po drugim, że cierpiał na kompleks prymusa. I miał „wyjątkową zdolność uprzedzania obowiązującej mody”[6] Zacytuję tutaj szumne zdanie: „lustro swojego talentu podstawiał przecież skwapliwie pod jej [epoki] zmienne wiary i mroczne ideologie”.

Czytywani dziś, Gombrowicz i „Kisiel”, obśmiewali Andrzejewskiego przy wielu okazjach.

Gombrowicz: „Pisarzy? Oszczędzilibyśmy wiele rozczarowań nie nazywając pisarzem każdego, kto potrafi pisać.... po przeczytaniu kilku stronic jego powieści powitałem w kawiarni „Zodiak” jego cierpiętniczą uduchowioną twarz miną tak wątpliwą, iż obrażony autor natychmiast zerwał za mną stosunki”[7]

Kisiel: „Jego rozmigotana, namiętna zmienność to cecha typowo pederastyczna, ale zmienność ta i migotanie stają się groźne, gdy człowiek chce być w swych myślach sam. Poza tym migocze on również w polityce i to daje skutki fatalne, w postaci 'Popiołu i diamentu' oraz broszurek: 'Partia i twórczość pisarza' czy 'O człowieku radzieckim'. Oczywiście zrehabilitował się po wielekroć odważnymi i szlachetnymi wystąpieniami (podobnie jak przed wojną zrehabilitował się za współpracę z antysemickim 'Prosto z mostu' obroną Żydów z Niemiec wyrzuconych do Zbąszynia), no ale jednak wolałbym tu kogoś mniej rozmigotanego i mniej pijącego. Prawdziwy pech, że ta cholera tu siedzi”[8]

Nawet Miłosz był niemiłosierny. W „Zniewolonym umyśle” nadał Andrzejewskiemu przydomek „Alfa”. I określił go „moralistą”. Podkreślał dwoistość jego natury. „Alfa był obdarzony znakomitym zmysłem humoru w rozmowie, zmieniał się zupełnie, kiedy zaczynał pisać: odtąd przebywał tylko w najwyższych rejestrach tragedii”. I jeszcze: „Jego ambicje sięgały dalej niż zdobycie imienia autora dobrze napisanych książek. Chciał być pisarzem - autorytetem”[9] .

            „Rozmigotanie”        

Na pewno więc Andrzejewski nie był postacią bezbarwną. Gdybym miała go opisać, powiedziałabym, że nie można obok niego przejść obojętnie. Kanciasta twarz o kobiecym, miękkim spojrzeniu. Smutek w oczach. Ta emocja pewnie rozeźliła Gombrowicza, który przykrywał wszystko 'gębą' szydercy. Potrzeba cierpienia? Też jaskrawa. Nie tylko u niego samego, ale u całego pokolenia ludzi wychowanych w zawierusze wojennej. Alesander Fiut upatruje przyczyn zwielokrotnienia tożsamości u Andrzejewskiego właśnie w czasach, w jakich przyszło mu tworzyć. Pisze: „Tyle wcieleń, tyle ról w życiu jednego człowieka! Przyczynek do dziejów formacji, urodzonej w niewoli, wychowanej w Polsce niepodległej, przekraczającej smugę cienia w okresie okupacji, by na resztę życia zanurzyć się w szarej aurze realnego socjalizmu”.

Wydaje się, że to czasy i osierocenie duchowe (bo wojna wyjaławia tożsamość, my Polacy wiemy o tym dość dużo) wpłynęły na pióro Andrzejewskiego i na jego „rozmigotanie”. Z jednej strony był dzieckiem awangardy (w końcu przyjaźnił się z Iwaszkiewiczem, bywał u Miłosza), z drugiej – miał w sobie coś z pozytywisty. Nie mylił się Miłosz, że potrzebował widzieć się jako autorytet. Sam potrzebował autorytetu, a kiedy go nie znalazł w człowieku, wychylił się do pierwszego szeregu jako ideolog. Krzysztof Mętrak, jeden z uczniów Andrzejewskiego (jak Zbigniew Libera i Krzysztof Myszkowski na przykład) opisał w swoim dzienniku rozmowę z pisarzem o jego przyszłości, gdzie w zasadzie Andrzejewski mówił...o sobie. „Musisz się zastanowić, kim chcesz być w życiu. Ja - powiadał - chciałem być zawsze duchowym autorytetem narodu. Wszystkie moje działania, a nawet i moje kurewstwa stąd się brały. Wszystko było podporządkowane temu celowi i z perspektywy widać, że się udało"[10]. Potrzeba wzniosłości, wielkości, bycia ponadprzeciętnym i promieniowania na innych były w nim bardzo silnie. Biograf Andrzejewskiego - Zbigniew Kopeć, nazywa te dążenia potrzebą „prywatnej teodycei”[11]

Ale kiedy spojrzeć na prozę Andrzejewskiego i jego życie z dystansu okazuje się, że konfliktów moralnych w nim samym starczyłoby na napisanie pięciu „Miazg” i dwóch „Bram raju”. Człowiek, który pragnął odkażać brud mentalny oddechem moralności, zarażał hipokryzją i niejednoznacznością postaw. Jakby sam nie wiedział, co czuć, jak żyć i w którą iść stronę. Tak jako pisarz, jak i człowiek. Był ciągle niepewny. Swoich wyborów ideologicznych, siebie samego. Jak ocenić pisarza, który zwierza się na łamach swojego dziennika: „o ile potrafię rozsądnie przyjąć krytykę mojej twórczości, a nawet jej całkowitą negację, o tyle negacja mnie samego (nie krytyka), wytrąca mnie z równowagi”[12] W innym miejscu porusza kwestię równie charakterystyczną: „jestem ciągle złakniony uznania. Jakbym się bał, że ktoś może źle ocenić moje pisarstwo a przy tym – i mnie samego”[13] Ta zmienność brała się z nienasycenia w sensie witkacowskim. Nienasycenia uznaniem, nienasycenia chwałą, nienasycenia miłością i prawdami. Jakby Andrzejewski wkładał maskę, która jest najpierw odpowiednia, można w niej parę razy wyjść, a potem już nie ma tego blasku. Nie nasyca swoją urodą. I zostaje porzucona dla następnej. Do której zresztą się tęskni, ma się sentyment. A w międzyczasie tęskni się do takiej, której nigdy się nie założy. Ładna ilustracja tego stanu jest w prozie Andrzejewskiego. Opowiadanie „Lament papierowej głowy”, nie wiedzieć czemu spłycone interpretacyjne do groteskowej krytyki socjalizmu, daje wyraz uczuciu braku: „Tęsknoty! Ach, moi drodzy, do wielu przecież spraw człowiek tęskni. Lecz gdy jedne tęsknoty urzeczywistnione dodają człowiekowi sił i skrzydeł, inne – w pragnieniach nieraz nawet od tamtych błyskotliwsze i ponętniejsze – zrealizowane, stają się ciężarem u nóg lub kawałkiem próchna rozsypującego się pod najlżejszym dotknięciem. Lecz o tym trzeba się przekonać samemu”.

Zgadzam się więc z kolejnym krytykiem Andrzejewskiego – Dariuszem Nowackim, który pisze o figurze „non consumatum”. Niby pojawia się w „Miazdze” jako jeden z rozdziałów, ale można ją odnieść do całej twórczości i życia pisarza. Poszukiwanie kontrastów: skończenie-nieskończenie; porządek-chaos; nasycenie-nienasycenie; grzech-czystość. A nad wszystkim jakaś bolesna pustka. I cierpienie. W którymś miejscu Andrzejewski napisze o sobie zresztą: DESPERO ERGO SUM.

„Twarze” Andrzejewskiego

Zacznijmy od początku. Chronologicznie, by potem powędrować w stronę coraz większych wariacji życiowych i formalnych. Najpierw był młody Prawicowiec. Wszystko będę pisać wielką literą, bo każdorazowo zangażowanie Andrzejewskiego było właśnie WIELKIE. Biografowie i krytycy wypominaja mu pisanie do antysemickiego pisemka: „Prosto z mostu”, gdzie opowiadał się za Polską narodowo homogeniczną.

Potem był Andrzejewski-Katolik. Tak żarliwie wierzył, że spotykany w „Zodiaku” Gombrowicz pytał: „Jerzy, jak się miewa Pan Jezus?”[14] Jego proza przesycona była duchem „Lasek” i osobą księdza Władysława Korniłowicza, którego zresztą cenił i Miłosz. Postać księdza Korniłowicza posłużyła do stworzenia bohatera powieści „Ład serca”. Ksiądz Siecheń był jakoby ucieleśnieniem personalizmu, modnego wówczas we Francji kierunku filozofii chrześcijańskiej. Z dzisiejszej perspektywy można by dorzucić i egzystencjalizm.

Ta katolicka „twarz” Andrzejewskiego pierzchła szybko, bo wraz z nastaniem wojny. Ogrom przeżyć, jaki spadł wówczas na pisarza (śmierć matki w Ravensbruck, smierć najbliższych przyjaciół), przemienił go na chwilę w ateistę. W języku i stylu pisarza znalazło to wyraz w ironicznych i przesyconych groteską opowiadaniach: „Paszportowa żona”, „Kukułka”. Tak postaci, jak i otaczające je rekwizyty są na przykład opisane tak: „była to barczysta i zażywna, na żółto uszminkowana kamienica”[15] Podobnie w opowiadaniach tragicznych: „Wielkim tygodniu” i „Przed sądem” – Boga tam nie ma.A jak jest, pozwala cierpieć.

Potrzebna była jednak nowa religia. Tą religią stał się socjalizm. Utopijny, na sto procent. Andrzejewski był znów swoją ideą. Przemienił się w „Katechetę Marksizmu”, jak pisze Zbigniew Kopeć. I dodaje: „zaznajamiał „maluczkich” z zasadami socjalizmu. Ukoronowaniem tych przekonań jest „Partia i twórczość pisarza” z 1952 roku”[16] To wtedy powstawał też „Popiół i diament”, o którym Krzysztof Kąkolewski napisze, że pomysł „zaproponował” Berman i że była to powieść na zamówienie[17]

Trudno obronić tę tezę. Zgodzę się jedynie z tym, co Kąkolewski nazwał „potrzebą wynajdywania konfliktów moralnych”. Były zawsze obecne w prozie Andrzejewskiego. Już ksiądz Siecheń z „Ładu serca” stoi pred wyborem: odtrącić przeszłość czy pomóc zbrodniarzowi? A może uciec z byłą kochanką i zapomnieć o powołaniu? W późniejszej prozie zresztą sama konstrukcja opiera się na zderzaniu konfliktów dwóch racji, jak w antycznej tragedii.[18]

W „Popiele...” są fragmenty, które jaskrawo przeczą tezom o „inspiracji”. Jak inaczej odczytać taki fragment: „-Żal mi Ciebie, Janie – szepnął wreszcie Szczuka.- Przegrałeś życie.

Kalicki drgnął i wyprostował się.

-Może i tak-powiedział opanowanym już głosem. -Ale moje życie zależy tylko ode mnie. Natomiast wy przegrywacie Polskę.”[19]

Kalicki – stary pepeesowiec, emigrant, który postanowił wrócić do Polski, przyjaźnił się ze Szczuką-nie-kryształowym przecież aparatczykiem „nowej Polski”. Ale ich drogi się rozeszły w momencie, kiedy Szczuka ukochał sąsiadów zza wschodniej granicy. Spotkanie po 20 latach jest więc symboliczną konfrontacją dwóch postaw.  Dwóch, coraz bardziej wrogich sobie światów. Zatem Andrzejewski, choćby przez włożenie w usta Jana Kalickiego zdania o przegranej, nie stoi po jednej stronie. Rozmowa w książce kończy się właśnie na tym ciosie w Szczukę, który potem pije w zamyśleniu i już nie odzywa się do dawnego przyjaciela. Dodajmy jeszcze, że Kalicki to też nauczyciel światopoglądowy bohatera. W realiach stalinizmu być uczniem starych socjalistów spod znaku niepodległościowego było brudem w aktach.

Ewidentnie też widać sympatię Andrzejewskiego do Chełmickiego. Młodzik jest po prostu wplątany w bieg dziejów i to są czasy tragiczne. To one prowadzą ku śmierci. Nie wybór bohatera, po której stać stronie. Nastrój powieści zresztą nie pozostawia nadziei: „Pokój, który nadchodził, niczego nie kończył. (...) Ludzkość dyszała śmiertelnie chora i śmiertelnie znużona. Nie było w Europie ziemi nie przesiąkniętej krwią”[20]. Gdzie tu apologetyka nowego ustroju?

Miłość do ustroju zresztą szybko się kończy. Niby powstają gorejące żądzą konwersji na komunizm pisemka publicystyczne, ale ostrze szybko zwraca się przeciw pisarzowi. Irena Szymańska wspomina, że Andrzejewski mdleje na zebraniu ZLP w 1952 roku, gdzie jest obecna Maria Dąbrowska. Wydawało mu się, że przewodnicząca Janina Broniewska szepce coś niepochlebnego podczas jego przemówienia Pawłowi Hoffmanowi.[21]

Jak było naprawdę? Strach przed nieprawomyślnością, a może po prostu strach przed krytyką? W Andrzejewskim pełno było wątpliwości, lęków, fiksacji na ideach i uczuciach. Jednak upatrywałabym w tym spektakularnym zachowaniu pewnej pozy. Kolejnej maski, jaką Andrzejewski przywdział, by pokazać, jak bardzo jest dotknięty, niezauważony, niedoceniony. Przemówienie, które potem krytykowała sama autorka „Nocy i dni” w swoim dzienniku, było znów „w najwyższych rejestrach”, ale było puste. Mało przekonujące. Może jego autor już wtedy wątpił w socrealizm, tylko bał się o tym powiedzieć wprost? Oczywiście do czasu, kiedy nie przywdzieje kolejnej maski – krytyka i opozycjonisty. Tak, jak chciał być „najlepszym komunistą”, jak pisze Szymańska we wspomnieniu o nim[22], tak chciał potem dołączyć do awangardy opozycji, zakładając KOR, wydając w paryskim Instytucie Literackim, czy podpisując listy i protesty (List 34. w 1964 r., petycję w obronie studentów w 1968).

Kim więc, oprócz tego, że chciał być nauczycielem ludzkości, moralistą, katolikiem-komunista-opozycjonistą, był jeszcze? Bez wątpienia był biseksualistą, a może homoseksualistą, który po prostu się ożenił? Od początku jego twórczości obecny był wątek miłości homo. Już w okupacyjnej „Nocy” opisał swoje przygody z młodym poetą, Eugeniuszem Biernackim. Pełne niedopowiedzień (Biernacki był, jak z kolei pisze Anna Synoradzka, biografka Andrzejewskiego, świadkiem na pierwszym ślubie pisarza i oficjalnie „tylko” się przyjaźnili[23]), relacje obydwu literatów kończą się tragicznie. Biernacki popada w obłęd i rzuca się pod koła kolejki w Powsinie w 1941 roku. Andrzejewski, zdaniem Synoradzkiej, przez ponad 30lat, nawet do „Miazgi” i powieści „Każdy albo nikt”, czuł się winny śmierci kochanka.

Ale już podczas okupacji poznaje Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Młody poeta zaraża go żarliwością wiary w zwycięstwo. Nim zginie na barykadach pod dzisiejszym Ratuszem, zdąży towarzyszyć narodzinom syna Andrzejewskiego – Marcina. A sam Andrzejewski, jak zanotował Janusz Głowacki[24]przechowywał potem na półce zdjęcie młodego poety w jasnych, kędzierzawych włosach i doszukiwał się podobieństwa z nim u Marka Hłaski, Krzysztofa Mętraka, Andrzeja Pastuszka. We fragmencie dzienników, dodanych akurat do „Apelacji” pisał: „Mogę myśleć i mogę mówić: on był moją największą miłością, może dlatego największą, bo nigdy całkowicie niespełnioną (...) ale zawsze odwzajemnianą, ponieważ dobrze znał charakter moich uczuć i akceptował je, choć się im nie poddawał.”[25]

Moralny autorytet narodu miał więc i twarz „starzejącego się pederasty”, jak go określił inny artysta homoseksualny, Zygmunt Mycielski[26] Przypłacił za swój wybór wiele. W 1976 r. „Kisiel” wspominał w „Dzienniku”, że rozprowadzana jest fałszywka podpisana jego nazwiskiem, nawołująca do równouprawniania i wprowadzenia małżeństw między mężczyznami:Oczywista bujda, mająca na celu skompromitowanie Jerzego (dzwonił nawet do mnie), którego listy do robotników kolportowane były na uniwersytecie i który stał się ostatnio bardzo popularny." [27] Przypuszczalnie to i fakt, który Krzysztof Myszkowski – wówczas zafascynowany tworczością Andrzejewskiego – nazwał „nieustannym towarzystwem” sprawiło, że przestał opuszczać swoje mieszkanie. Przywdział w swoim zgorzknieniu twarz najbardziej masochistyczną – krytyka. Z krytyki jego środowiska zrodziła się „Miazga”, której nie będę opisywać, cytując co smakowitsze kąski:

„-Tutaj powinieneś się świetnie bawić. Jesteś przecież u siebie.

-O ile się nie mylę, to w świetle światopoglądu naukowego każdy obywatel Polski Ludowej w każdym miejscu jest u siebie w charakterze gospodarza” - Ksawery Panek, którego postać pomógł tworzyć Leszek Kołakowski.

„W miazdze, jaką jest publiczne życie w Polsce, pełno duchów i zjaw, strzyg równie bezkształtnych i anonimowych, jak Oni, którymi się zasłaniają nieraz w niezręcznych sytuacjach nawet ministrowie. Wszechobecne działanie magii, zaczarowani ludzie, zaczarowany świat”.

„Ponieważ w systemie totalnym opozycja oficjalnie nie istnieje, i istnieć nie może, ludzie opozycji dobierają się przede wszystkim na zasadzie środowiskowej, a w określonym środowisku na ogół zawsze działa prawo mimikry, nawet w tak zindywidualizowanych, jak środowisko intelektualno-artystyczne”.[28]

Andrzejewski myślał, że tą powieścią zdobędzie Parnas i dorówna Miłoszowi (do którego miał pretensję o Nobla i pół-żartem zwierzył się w jakimś wywiadzie, że powinni się nim podzielić). Powieść pisana przez z górą 10 lat, wzbudziła niesmak środowiska i krytyki literackiej. Może dlatego pisarz znów, po sukcesie trylogii: „Ciemności kryją ziemię”, „Bramy raju” i „Idzie, skacząc po górach”, zwrócił się w kierunku, który obrazowo określił w dopisku do „Idzie...”: „wieloznaczny, wieloma płaszczyznami w piramidę ułożony, pożywny we wszystkich warstwach [..] mit interpretacyjny, otwarty jak kurwa i jak dziewica hermetyczny”[29].Tak powstawały powieści: „Teraz na Ciebie zagłada” o relacji Kain-Dedal, „Nikt” - interpretacja i rozwinięcie mitu o Odyseuszu oraz niedokończony „Heliogabal”. Zresztą „Nikt” to swego rodzaju credo, tak twórcze, jak i życiowe, Andrzejewskiego. Pięknie rozprawia się w niej ze swoją przeszłością, swoim „migotaniem”, zmianami i nienasyceniem. Pozwólmy przemówić Odysowi: „Czy tak być musi, iż każde pragnienie żyje poprzez umieranie? Lata wędrowania szukałem drogi powrotnej, czy raczej w uciekaniu tkwiła przyczyna poszukiwań?”[30]

Andrzejewski był więc pisarzem z cierpieniem zakodowanym w istnieniu. Poszukiwaczem odpowiedzi na pytania o sens tego istnienia, a zarazem kimś, kto uważał, że jest wybrany do nauczania, umoralniania czy, jak kto chce, ewangelizacji. Dla mnie był przede wszystkim wędrowcem po krainie jaźni, jeszcze rozbrzmiewa mi zakończenie „Nikta”, kiedy Odys i Śmieszek Płaczek dryfują na okręcie, czekając na śmierć. Tak Andrzejewski dryfował po krainie snu-śmierci, życia, miłości. Intensywnie, masochistycznie. W „najwyższych rejestrach”.







[1]          (W: Irena Szymańska, Mój przyjaciel Jerzy, Kwartalnik Artystyczny, 4(16), 1997,s.82.




[2]    Akta Andrzejewskiego miały się znaleźć w tak zwanych „różowych teczkach”: http://pl.wikipedia.org/wiki/rozowe_teczki




[3]             Mieczysław Dąbrowski Postmodernizm: myśl i tekst Universitas, Kraków 2000 s.192.




[4]    Krzysztof Masłoń, Pisane w czyśćcu, Rzeczpospolita, 19.04.2003




[5]    Jarosław Klejnocki, Trzy uwagi, Kwartalnik Artystyczny 4/97, s. 106




[6]    Aleksander Fiut, Kilka myśli o Andrzejewskim, tamże, s. 102




[7]    Witold Gombrowicz, Dzienniki, s. 21.




[8]    Stefan Kisielewski, „Dzienniki”,  wpis z 11 października 1970 r




[9]    Czesław Miłosz, „Zniewolony umysł”, s. 97. Warszawa, PIW




[10]  Krzysztof Masłoń, Pisane w czyśćcu, Rzeczpospolita, 19.04.2003




[11]  Zbigniew Kopeć: Andrzejewski, Poznań, 1999.




[12]  Jerzy Andrzejewski, Apelacja, s. 115.




[13]  Tamże




[14]  Tomasz Potkaj, Czyściec mój będzie trwał długo. Tygodnik powszechny 2003.




[15]  Jerzy Andrzejewski, Złoty lis, s.42, Warszawa, 1971.




[16]  Zbigniew Kopeć: Andrzejewski, Poznań, 1999.




[17]  Vide: Krzysztof Kąkolewski, „Diament odnaleziony w popiele”, 1992




[18]  Najbardziej jaskrawe konflikty widać oczywiście w powieściach: „Ciemności kryją ziemię” i „Bramy raju”.




[19]  Jerzy Andrzejewski: „Popiół i diament”, s.216.




[20]  Ibidem, s. 214.




[21]  Irena Szymańska, Mój przyjaciel Jerzy. W: Kwartalnik Artystyczny 4/97, s.83.




[22]  Ibidem, s.82




[23]  Anna Synoradzka, Historia jednego tytułu. W: Kwartalnik Artystyczny 4/97, s.61.




[24]  Anna Synoradzka, Andrzejewski, Warszawa, 1997.




[25]  Jerzy Andrzejewski, Apelacja, s. 134. Warszawa 1983.




[26]  Zygmunt Mycielski, Dzienniki, za: Anna Synoradzka, s. 98.




[27]  Stefan Kisielewski, Dziennik, s. 132.




[28]  Jerzy Andrzejewski, Miazga, Wrocław 2003, s. 136, 235, 266.




[29]  Jerzy Andrzejewski: Idzie, skacząc po górach, s. 387.




[30]  Jerzy Andrzejewski, Nikt, s.103. Warszawa, 1983.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz